Podaj swą dłoń i bądź

Podaj swą dłoń
By wyrwać czyjeś serce z sideł samotności
Móc poczuć prawdziwy smak radości

Podaj swą dłoń
By łatwiej było znosić trudności
Wypraszać ze swych myśli nieproszonych gości

Podaj swą dłoń
By obcy był stan oschłości, niepewności
By na nowo wskrzeszona została planeta miłości

Podaj swą dłoń
Nie skazuj na poczucie samotności
Nawet gdy wokół same ciemności
A serce drży z nadmiaru wątpliwości

Podaj swą dłoń
Po prostu ją podaj
Po prostu bądź



~Przemijająca_ ©

5. Przetrwać pierwszy dzień, reszta będzie z górki

Hej. :) Notka miała się ukazać nieco później, ale z racji, że dzisiaj mija dokładnie siedemnaście lat od momentu moich narodzin, rozdział ukazuje się właśnie dziś. Przepraszam za wszystkie zaległości jakich się dopuściłam i już biegnę je nadrabiać. Rozdział taki sobie, mam nadzieję, że kolejny będzie lepszy.
No i mam jeszcze jedną wiadomość, założyłam kolejnego bloga na którym piszę opowiadanie o Ellie Joyce, która za sprawą tajemniczego kryształu przeżywa najwspanialszą i zarazem najniebezpieczniejszą przygodą życia. Czy uda jej się pokonać własne słabości i razem ze swoimi towarzyszami stawić czoło ciemnej stronie? Czy będzie silniejsza niż zło? Czy dobro w końcu zwycięży?
Zapraszam tutaj i na forum serii. Nadal potrzebujemy jeszcze jednego członka.
Jeszcze tylko dodam, że jeśli nie otrzymaliście powiadomień o nowym rozdziale, to tylko dlatego, że w blogach prowadzonych na onecie nie mogłam dodać komentarza. Przepraszam za to, chociaż to nie jest moja wina. Onet coraz bardziej szwankuje, dlatego nie założyłąm tego blaga na nim. I jestem z tego faktu bardzo zadowolona;)
Dziękuję wam wszystkim za komentarze i za to, że poświęcacie swój czas na czytanie tego bloga.
Hope. :*



"Po pierwszym dniu tego roku boje się następnych..." 


Byłam zaskoczona gdy wyjrzałam za okno- deszcz nie padał. Co prawda słońca nadal nie było widać, ale przynajmniej odrobina wilgoci wreszcie zniknęła. Za to wiał porywisty wiatr. Cóż, może mogło być lepiej, ale też mogło być znacznie gorzej. Co lepsze: nieustanny deszcz skazujący moje włosy na nienaturalne zwiększanie swojej objętości czy wiatr plątający i ruszający je w każdą stronę? Osobiście obstawałam za wiatrem. Ubrana w swoje stare, przetarte rurki i luźną, niebieską koszulę zeszłam na dół.
Fakt, że dzisiaj idę po raz pierwszy do nowej szkoły dotarł do mnie już wczoraj wieczorem. Ale choć nie spałam prawie całą noc, nadal nie mogłam się z tym pogodzić. Przerażała mnie myśl, że oprócz pięciu znanych mi osób, wszystkie inne twarze nie tylko będą mi obce, ale również, zapewne będą mnie bacznie obserwować (a tego obawiałam się najbardziej). Z natury byłam niezdarą, a przy bacznym wzroku wścibskich osób nogi plątały mi się jeszcze bardziej.
Usiadłam przy stole i nalałam sobie do szklanki soku. Było dopiero po szóstej, więc wcale nie zdziwił mnie fakt, że w kuchni nikogo nie było. Jednak po kilku minutach do kuchni wpakował Emmett głośno się odgrażając i popychając przy okazji krzesło, które z łoskotem opadło na ziemię.
W kontakcie z podłogą nogi krzesła wydały dziwny dźwięk i Emmett usiadł obok mnie.
-Coś się stało?
-Żeby własna rodzina przeciwko mnie! Ty wiesz co oni powiedzieli?!
Pokręciłam przecząco głową, zastanawiając się czy hobby Emmetta nadal jest główny tematem. Wczoraj byłam łaskawa użyczyć dla jego jak on to nazywał "cudu" kawałek podłogi w garderobie, zaznaczając, że mogę to tylko przechować, a jeśli ma zamiar z tym coś robić, nie ważne co, to życzyłabym sobie, żeby odbywało się to poza moim pokojem.
-Że jestem niedorozwinięty umysłowo i emocjonalnie, jeśli rozczulam się nad tymi śmieciami. Śmieciami? Cała szafa Alice i Rosalie jest pełna śmieci!
Siedziałam cicho nie wiedząc co powiedzieć, ale najwyraźniej moje słowa nie były mu potrzebne bo kontynuował swój monolog.
-Że też w tym domu nie można rozwijać swoich pasji! Tylko oni sobie mogą! Alice chodzi jakby była ciągle pod wpływem czegoś tam, Rose tylko by się w lustrze przyglądała, Jasper ciągle coś grzebie w swoim samochodzie, ale on to przecież może!
-On ma imię!- wrzasnął Jasper, jednak za chwilę usłyszałam chichot. Nie tylko jego.
-Przecież wiem! Esme nie widzi świata poza swoimi antykami. Po cholerę kolekcjonować starocie.
-Chyba przesadzasz- odezwałam się cicho, a on spojrzał na mnie.
-Tak uważasz?
-Tak myślę. Nie powinieneś ich tak krytykować.
-A oni mogą krytykować mnie?
-Nie. Jeśli nie mają racji. Emmett, jakie było twoje ostatnie hmmm, hobby?
Emmett spojrzał na mnie zdziwiony i zaczął się zastanawiać. Odpowiedzi udzieliła mi jednak Rosalie, która razem z Jasperem i Alice weszła do kuchni.
-Ostatnio rzeźbił. Cały garaż był zawalony czymś glino-podobnym. Jeszcze wcześniej bawił się szkłami i próbował z tego coś ułożyć. Nie muszę ci chyba przypominać jaki zrobiłeś syf na dole.
-A pamiętasz jak coś dziobał w drewnie?- zapytała Alice.
-Tak, to było jakieś trzy miesiące temu. A sprzątaliśmy po nim dwa dni.
-Teraz już widzisz Bello? On jest zmienny jak emocje psychopaty, bez obrazy Emmett. My to wszystko robimy dla twojego dobra.- Alice uśmiechnęła się do niego słodko, a Jasper zachichotał cicho. Mnie samej też chciało się śmiać. Powstrzymałam się jednak.
-Tak bardzo śmieszne. Nie rozmiecie, że to jest to co chce robić? Czemu nie dacie mi spróbować.
-Powtarzasz się stary.- stwierdził Jasper- To samo mówiłeś ostatnim razem i przedostatnim, i przed przedostatnim i przed przed przedostatnim...
-Dobra już skończ. Wielkie dzięki. Jeszcze nastawiacie Belle przeciwko mnie.
-Wcale jej nie nastawiamy. Pozwalamy jej tylko dojrzeć właściwą stronę.
-Wkrótce sama zrozumie. I będzie przeciwko wszystkim twoim hobby- Stwierdziła Rose po czym pocałowała go w głowę i wyszła, dodając na odchodnym-  Szykujcie się, nie czekam dzisiaj na nikogo. Przynajmniej raz nie musimy się spóźnić.
-Bello idź się przebierz- zwróciła się do mnie Alice, patrząc krytycznie na mój strój. Co jej nie pasowało?
-Jak to przebrać?
-No wiesz wczoraj kupiłaś sobie tyle ładnych rzeczy. Przecież nie pójdziesz w tych łachmanach do szkoły. -stwierdziła i ciągnąc Jaspera pobiegła do salonu.
-Jasne. Przebiorę się w piżamę. Albo w tą nową sukienkę w której zamarznę.
-Oj Bello, Bello, Alice ci nie popuści. Lepiej sama się przebierz, bo zrobi to za ciebie.-rzekł Emmett wzdychając ciężko.
-Może mi odpuści. Albo zapomni.
-Sama w to nie wierzysz- stwierdził przyglądając się mi.
-Łudzę się nadzieją. Chcesz soku?
Popatrzył się krzywo na opakowanie i znowu westchnął.
-Wiśniowy? Chyba kpisz. To co jemy na śniadanie?
Wstał od stołu i podszedł do lodówki. Śniadanie. Kompletnie o nim zapomniałam.
-Co powiesz na wczorajszą zapiekankę?
On to potrafił poprawić mi humor. Świadomość, że dzisiaj idę pierwszy raz do szkoły wyleciała mi z głowy.

Miałam efekt dejavu. Edward prowadził nie odzywając się ani słowem, Alice jak zwykle rozprawiała i jak zwykle nie mogłam znaleźć sensu jej monologu. Pewnie jak zwykle go nie było. Ja zaś na tylnym siedzeniu wpatrywałam się w mijające drzewa i domy. Zupełnie jak trzy dni temu. Jedyną różnicą był cel podróży- tym razem było to jedyne liceum w Forks. Moje przybycie rozwalało całą ich organizacje, teraz nie mieściliśmy się w jednym samochodzie. Nie jestem pewna czy odpowiadał mi taki podział, chyba wolałabym jechać z Emmettem, przynajmniej nie było  by tak sztywno, ale Edward z Alice uparli się. Więc jechałam z nimi i ku mojej rozpaczy właśnie mijałyśmy pierwsze zabudowania miasteczka. Już za chwilę musiałam się zmierzyć z bandą młodzieży, z której przynajmniej połowa, (a znając moje szczęście prawie wszyscy) będzie się mi przyglądała. Naprawdę nienawidziłam jakiejkolwiek formy zainteresowania mi okazywanej. Więc chyba nie dziwny jest fakt, że byłabym bardzo wdzięczna Edwardowi gdyby w tej chwili zawrócił. On jednak, z zbyt dużą jak na moje oko prędkością mknął przez nie do końca wyschnięty asfalt. W końcu zatrzymał się na szkolnym parkingu. Szkoła w Forks składa się z kilku ponumerowanych budynków. Na jeden wskazała Alice.
-Tam jest Bello sekretariat. Musimy tam iść po jakiś papierek czy coś. Carlisle tak mówił.
W małym pomieszczeniu, oprócz sekretarki, pani Cope, jak odczytałam z plakietki, nie było nikogo. Gdy więc weszliśmy, uśmiechnęła się szeroko do Alice, a mi bacznie się przyjrzała, w końcu jednak uśmiechnęła się też do mnie. Potem wręczyła  mi plan zajęć, za mapkę szkoły Alice podziękowała za mnie przyrzekając, że przy nich się nie zgubię i arkusik papieru na którym miałam pozbierać podpisy nauczycieli. Tak,  tylko w tej szkole potrzebne mi były ich autografy. Alice odprowadziła mnie pod salę, gdzie miałam mieć angielski, a sama udała się w przeciwnym kierunku. Podeszłam do nauczyciela opierając się o biurko i podając mu kartkę, po czym usiadłam obok ciemnowłosej dziewczyny.
-Cześć. Jestem Bella.
-Angela. Miło mi.
Angela była tak samo nieśmiała jak ja, dlatego właśnie nie zamieniłyśmy ani słowa więcej. Lekcja była dość nudna, ale dlatego, że nie mogłam się na niczym skupić. Mój organizm płatał mi figle- oczy zamykały się same, a ziewania nie sposób było powstrzymać. Starałam się zainteresować czymkolwiek, ale w nudnej klasie nie było żadnego godnego obiektu uwagi. W końcu jednak lekcja się skończyła. Wyszłam przed klasę wypatrując Alice. Obiecała, że zaprowadzi mnie do kolejnej klasy. Tak jak chciała, nie miałam mapki, więc w tej chwili byłam całkowicie bezradna. Ale jej najwyraźniej ten fakt wypadł z głowy. Już miałam zapytać się kogoś jak dojść do sali gdzie miałam trygonometrię, gdy stanął przede mną uśmiechnięty chłopak.
-Hej. Ty jesteś Isabella? Isabella Swan?
-Tak. Ale mów mi Bella.
-Jestem Mike. Mike Newton. Co teraz masz?
-Hiszpański.
-To świetnie. Ja też, chodź, zaprowadzę cię.
Byłam jednocześnie wdzięczna Mike'owi i chciałam się go jak najszybciej pozbyć. Wyraźnie ze mną flirtował. Chodź sama rzadko to robiłam, to jednak flirt potrafiłam rozpoznać.  Do sali weszliśmy ostatni, więc nie mając innego wyboru, zachęcana przez niego usiadłam obok. Wypytywał mnie jak się czuję, jak mi się podoba Forks, jak szkoła, ilu mam już znajomych, czy mam chłopaka, właściwie to do końca lekcji pytał. A ja chcąc nie chcąc musiałam mu odpowiadać. I choć starałam się jak najmniej mu zdradzać, to musiałam przyznać, że w całym Forks, włączając w to Cullenów, tylko Jake i Rachel znają mnie bardziej i wiedzą o mnie więcej niż on. Słuchałam wywodu Mike'a również na trygonometrii.
-A jacy są Cullenowie, co? Wydają się być trochę dziwni.-stwierdził w drodze na stołówkę.
-Są w porządku.
-Skoro tak mówisz, to w końcu ty z nimi mieszkasz. Siadasz z nami? -zapytał się odsuwając mi krzesło.
Rozejrzałam się po sali, ale nigdzie nie dostrzegłam Cullenów, pewnie przeciągnęły im się lekcje. Nie odpowiadało mi siedzenie przy stoliku samej, więc próbując się słodko uśmiechać, zdecydowałam się na propozycję Mike'a. Zostałam przedstawiona masie ludzi, w tym Angeli która uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Poczułam do niej wielką sympatię. Nie trudno będzie mi się z nią przyjaźnić. Była też Jessika, gadatliwa blondynka i gdy tylko się dowiedziała u kogo zamieszkuję, zaczęła mnie wypytywać o Edwarda i Emmetta. Nie wiedziałam co mogę mówić o Cullenach, a co nie, więc starałam się odpowiadać bez szczegółów, jednak męczył mnie ten dialog, zwłaszcza gdy oczy wszystkich były zwrócone na mnie.
I właśnie gdy modliłam się, aby ta przerwa w końcu się skończyła, Mike zacisnął w gniewie usta, i usłyszałam nad swoich uchem głos.
-Bello, Alice ma do ciebie sprawę. -drgnęłam gwałtownie i odwróciłam się w stronę Edwarda. -Nie obrazicie się jeśli Bella dokończy śniadanie z nami? Musimy ustalić parę kwestii.
-Okej,  widzimy się jutro. -uśmiechnął się Mike, podsuwając mi do ręki mały zwitek papieru. Mrugnął do mnie okiem. Zaskoczona jeszcze kilka sekund siedziałam przy stoliku, aż wreszcie wstałam, nadal nie mogąc zrozumieć zachowania Mike'a.
Gdy byliśmy już na tyle daleko, że moi znajomi nie mogli nas usłyszeć, Edward zachichotał.
-Co jest?
-Podobasz się mu.-stwierdził
-Komu?
-Mike'owi.
-Wcale nie.
-A na tej kartce nie ma czasami terminu randki?
Ścisnęłam dłoń, w której nadal spoczywał zwitek.
-Nie wiem. Nie mam zamiaru tego czytać.
-Musisz. Nie jesteś ciekawa co tam może być? A co jeśli to tylko sprawy dotyczące szkoły?- udana powaga nieco mnie zirytowała.
-Och Edwardzie! Dwie minuty z tobą i już Bella ma ochotę zabijać wzrokiem.-westchnął komicznie Emmett.
-No cóż, my tylko rozmawialiśmy o amancie Belli.
-No no, Bello, jestem pod wrażeniem, pierwszy dzień w tej szkole o ty już masz adoratora?
Irytacja ustąpiła złości.
-Przymknij się Emmett.
-Spokojnie, nie ma złych zamiarów. Ja tylko chciałem...
-Ok, chciałeś. Nieważne. Po prostu koniec tematu. Co chcieliście ze mną uzgodnić?
-Rose, Jasper, Emmett i ja jedziemy do Seattle. Po szkole wrócisz z Edwardem, Carlisle ma dyżur, a Esme jakieś zebranie, ale lodówka pusta nie jest więc chyba sobie poradzicie.
-Nie martw się Alice, z głodu nie zginiemy.


Zacisnąłem pod krzesłem dłoń i obserwowałem jak robi notatki. Nadal nie słyszałem jej myśli i coraz bardziej ta zagadka mnie zadziwiała i fascynowała. Właśnie była na etapie rysowania przekroju pantofelka, gdy lekcja się skończyła. 
-Co teraz masz Bello?
Wyciągnęła z torby plan zajęć.
-W-f-jęknęła
-To spotkamy się na parkingu.
Nie przepadała za mną. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Wolała przebywać w towarzystwie Emmetta, czy nawet tego bezmózgiego Mike'a niż ze mną. Nie chciałem, żeby tak mnie postrzegała i zdawałem sobie sprawę, że dzisiejszy wieczór to doskonała okazja, aby zmienić jej stosunek do mnie. I miałem zamiar zrobić wszystko, aby tak właśnie się stało.