Podaj swą dłoń i bądź

Podaj swą dłoń
By wyrwać czyjeś serce z sideł samotności
Móc poczuć prawdziwy smak radości

Podaj swą dłoń
By łatwiej było znosić trudności
Wypraszać ze swych myśli nieproszonych gości

Podaj swą dłoń
By obcy był stan oschłości, niepewności
By na nowo wskrzeszona została planeta miłości

Podaj swą dłoń
Nie skazuj na poczucie samotności
Nawet gdy wokół same ciemności
A serce drży z nadmiaru wątpliwości

Podaj swą dłoń
Po prostu ją podaj
Po prostu bądź



~Przemijająca_ ©

5. Przetrwać pierwszy dzień, reszta będzie z górki

Hej. :) Notka miała się ukazać nieco później, ale z racji, że dzisiaj mija dokładnie siedemnaście lat od momentu moich narodzin, rozdział ukazuje się właśnie dziś. Przepraszam za wszystkie zaległości jakich się dopuściłam i już biegnę je nadrabiać. Rozdział taki sobie, mam nadzieję, że kolejny będzie lepszy.
No i mam jeszcze jedną wiadomość, założyłam kolejnego bloga na którym piszę opowiadanie o Ellie Joyce, która za sprawą tajemniczego kryształu przeżywa najwspanialszą i zarazem najniebezpieczniejszą przygodą życia. Czy uda jej się pokonać własne słabości i razem ze swoimi towarzyszami stawić czoło ciemnej stronie? Czy będzie silniejsza niż zło? Czy dobro w końcu zwycięży?
Zapraszam tutaj i na forum serii. Nadal potrzebujemy jeszcze jednego członka.
Jeszcze tylko dodam, że jeśli nie otrzymaliście powiadomień o nowym rozdziale, to tylko dlatego, że w blogach prowadzonych na onecie nie mogłam dodać komentarza. Przepraszam za to, chociaż to nie jest moja wina. Onet coraz bardziej szwankuje, dlatego nie założyłąm tego blaga na nim. I jestem z tego faktu bardzo zadowolona;)
Dziękuję wam wszystkim za komentarze i za to, że poświęcacie swój czas na czytanie tego bloga.
Hope. :*



"Po pierwszym dniu tego roku boje się następnych..." 


Byłam zaskoczona gdy wyjrzałam za okno- deszcz nie padał. Co prawda słońca nadal nie było widać, ale przynajmniej odrobina wilgoci wreszcie zniknęła. Za to wiał porywisty wiatr. Cóż, może mogło być lepiej, ale też mogło być znacznie gorzej. Co lepsze: nieustanny deszcz skazujący moje włosy na nienaturalne zwiększanie swojej objętości czy wiatr plątający i ruszający je w każdą stronę? Osobiście obstawałam za wiatrem. Ubrana w swoje stare, przetarte rurki i luźną, niebieską koszulę zeszłam na dół.
Fakt, że dzisiaj idę po raz pierwszy do nowej szkoły dotarł do mnie już wczoraj wieczorem. Ale choć nie spałam prawie całą noc, nadal nie mogłam się z tym pogodzić. Przerażała mnie myśl, że oprócz pięciu znanych mi osób, wszystkie inne twarze nie tylko będą mi obce, ale również, zapewne będą mnie bacznie obserwować (a tego obawiałam się najbardziej). Z natury byłam niezdarą, a przy bacznym wzroku wścibskich osób nogi plątały mi się jeszcze bardziej.
Usiadłam przy stole i nalałam sobie do szklanki soku. Było dopiero po szóstej, więc wcale nie zdziwił mnie fakt, że w kuchni nikogo nie było. Jednak po kilku minutach do kuchni wpakował Emmett głośno się odgrażając i popychając przy okazji krzesło, które z łoskotem opadło na ziemię.
W kontakcie z podłogą nogi krzesła wydały dziwny dźwięk i Emmett usiadł obok mnie.
-Coś się stało?
-Żeby własna rodzina przeciwko mnie! Ty wiesz co oni powiedzieli?!
Pokręciłam przecząco głową, zastanawiając się czy hobby Emmetta nadal jest główny tematem. Wczoraj byłam łaskawa użyczyć dla jego jak on to nazywał "cudu" kawałek podłogi w garderobie, zaznaczając, że mogę to tylko przechować, a jeśli ma zamiar z tym coś robić, nie ważne co, to życzyłabym sobie, żeby odbywało się to poza moim pokojem.
-Że jestem niedorozwinięty umysłowo i emocjonalnie, jeśli rozczulam się nad tymi śmieciami. Śmieciami? Cała szafa Alice i Rosalie jest pełna śmieci!
Siedziałam cicho nie wiedząc co powiedzieć, ale najwyraźniej moje słowa nie były mu potrzebne bo kontynuował swój monolog.
-Że też w tym domu nie można rozwijać swoich pasji! Tylko oni sobie mogą! Alice chodzi jakby była ciągle pod wpływem czegoś tam, Rose tylko by się w lustrze przyglądała, Jasper ciągle coś grzebie w swoim samochodzie, ale on to przecież może!
-On ma imię!- wrzasnął Jasper, jednak za chwilę usłyszałam chichot. Nie tylko jego.
-Przecież wiem! Esme nie widzi świata poza swoimi antykami. Po cholerę kolekcjonować starocie.
-Chyba przesadzasz- odezwałam się cicho, a on spojrzał na mnie.
-Tak uważasz?
-Tak myślę. Nie powinieneś ich tak krytykować.
-A oni mogą krytykować mnie?
-Nie. Jeśli nie mają racji. Emmett, jakie było twoje ostatnie hmmm, hobby?
Emmett spojrzał na mnie zdziwiony i zaczął się zastanawiać. Odpowiedzi udzieliła mi jednak Rosalie, która razem z Jasperem i Alice weszła do kuchni.
-Ostatnio rzeźbił. Cały garaż był zawalony czymś glino-podobnym. Jeszcze wcześniej bawił się szkłami i próbował z tego coś ułożyć. Nie muszę ci chyba przypominać jaki zrobiłeś syf na dole.
-A pamiętasz jak coś dziobał w drewnie?- zapytała Alice.
-Tak, to było jakieś trzy miesiące temu. A sprzątaliśmy po nim dwa dni.
-Teraz już widzisz Bello? On jest zmienny jak emocje psychopaty, bez obrazy Emmett. My to wszystko robimy dla twojego dobra.- Alice uśmiechnęła się do niego słodko, a Jasper zachichotał cicho. Mnie samej też chciało się śmiać. Powstrzymałam się jednak.
-Tak bardzo śmieszne. Nie rozmiecie, że to jest to co chce robić? Czemu nie dacie mi spróbować.
-Powtarzasz się stary.- stwierdził Jasper- To samo mówiłeś ostatnim razem i przedostatnim, i przed przedostatnim i przed przed przedostatnim...
-Dobra już skończ. Wielkie dzięki. Jeszcze nastawiacie Belle przeciwko mnie.
-Wcale jej nie nastawiamy. Pozwalamy jej tylko dojrzeć właściwą stronę.
-Wkrótce sama zrozumie. I będzie przeciwko wszystkim twoim hobby- Stwierdziła Rose po czym pocałowała go w głowę i wyszła, dodając na odchodnym-  Szykujcie się, nie czekam dzisiaj na nikogo. Przynajmniej raz nie musimy się spóźnić.
-Bello idź się przebierz- zwróciła się do mnie Alice, patrząc krytycznie na mój strój. Co jej nie pasowało?
-Jak to przebrać?
-No wiesz wczoraj kupiłaś sobie tyle ładnych rzeczy. Przecież nie pójdziesz w tych łachmanach do szkoły. -stwierdziła i ciągnąc Jaspera pobiegła do salonu.
-Jasne. Przebiorę się w piżamę. Albo w tą nową sukienkę w której zamarznę.
-Oj Bello, Bello, Alice ci nie popuści. Lepiej sama się przebierz, bo zrobi to za ciebie.-rzekł Emmett wzdychając ciężko.
-Może mi odpuści. Albo zapomni.
-Sama w to nie wierzysz- stwierdził przyglądając się mi.
-Łudzę się nadzieją. Chcesz soku?
Popatrzył się krzywo na opakowanie i znowu westchnął.
-Wiśniowy? Chyba kpisz. To co jemy na śniadanie?
Wstał od stołu i podszedł do lodówki. Śniadanie. Kompletnie o nim zapomniałam.
-Co powiesz na wczorajszą zapiekankę?
On to potrafił poprawić mi humor. Świadomość, że dzisiaj idę pierwszy raz do szkoły wyleciała mi z głowy.

Miałam efekt dejavu. Edward prowadził nie odzywając się ani słowem, Alice jak zwykle rozprawiała i jak zwykle nie mogłam znaleźć sensu jej monologu. Pewnie jak zwykle go nie było. Ja zaś na tylnym siedzeniu wpatrywałam się w mijające drzewa i domy. Zupełnie jak trzy dni temu. Jedyną różnicą był cel podróży- tym razem było to jedyne liceum w Forks. Moje przybycie rozwalało całą ich organizacje, teraz nie mieściliśmy się w jednym samochodzie. Nie jestem pewna czy odpowiadał mi taki podział, chyba wolałabym jechać z Emmettem, przynajmniej nie było  by tak sztywno, ale Edward z Alice uparli się. Więc jechałam z nimi i ku mojej rozpaczy właśnie mijałyśmy pierwsze zabudowania miasteczka. Już za chwilę musiałam się zmierzyć z bandą młodzieży, z której przynajmniej połowa, (a znając moje szczęście prawie wszyscy) będzie się mi przyglądała. Naprawdę nienawidziłam jakiejkolwiek formy zainteresowania mi okazywanej. Więc chyba nie dziwny jest fakt, że byłabym bardzo wdzięczna Edwardowi gdyby w tej chwili zawrócił. On jednak, z zbyt dużą jak na moje oko prędkością mknął przez nie do końca wyschnięty asfalt. W końcu zatrzymał się na szkolnym parkingu. Szkoła w Forks składa się z kilku ponumerowanych budynków. Na jeden wskazała Alice.
-Tam jest Bello sekretariat. Musimy tam iść po jakiś papierek czy coś. Carlisle tak mówił.
W małym pomieszczeniu, oprócz sekretarki, pani Cope, jak odczytałam z plakietki, nie było nikogo. Gdy więc weszliśmy, uśmiechnęła się szeroko do Alice, a mi bacznie się przyjrzała, w końcu jednak uśmiechnęła się też do mnie. Potem wręczyła  mi plan zajęć, za mapkę szkoły Alice podziękowała za mnie przyrzekając, że przy nich się nie zgubię i arkusik papieru na którym miałam pozbierać podpisy nauczycieli. Tak,  tylko w tej szkole potrzebne mi były ich autografy. Alice odprowadziła mnie pod salę, gdzie miałam mieć angielski, a sama udała się w przeciwnym kierunku. Podeszłam do nauczyciela opierając się o biurko i podając mu kartkę, po czym usiadłam obok ciemnowłosej dziewczyny.
-Cześć. Jestem Bella.
-Angela. Miło mi.
Angela była tak samo nieśmiała jak ja, dlatego właśnie nie zamieniłyśmy ani słowa więcej. Lekcja była dość nudna, ale dlatego, że nie mogłam się na niczym skupić. Mój organizm płatał mi figle- oczy zamykały się same, a ziewania nie sposób było powstrzymać. Starałam się zainteresować czymkolwiek, ale w nudnej klasie nie było żadnego godnego obiektu uwagi. W końcu jednak lekcja się skończyła. Wyszłam przed klasę wypatrując Alice. Obiecała, że zaprowadzi mnie do kolejnej klasy. Tak jak chciała, nie miałam mapki, więc w tej chwili byłam całkowicie bezradna. Ale jej najwyraźniej ten fakt wypadł z głowy. Już miałam zapytać się kogoś jak dojść do sali gdzie miałam trygonometrię, gdy stanął przede mną uśmiechnięty chłopak.
-Hej. Ty jesteś Isabella? Isabella Swan?
-Tak. Ale mów mi Bella.
-Jestem Mike. Mike Newton. Co teraz masz?
-Hiszpański.
-To świetnie. Ja też, chodź, zaprowadzę cię.
Byłam jednocześnie wdzięczna Mike'owi i chciałam się go jak najszybciej pozbyć. Wyraźnie ze mną flirtował. Chodź sama rzadko to robiłam, to jednak flirt potrafiłam rozpoznać.  Do sali weszliśmy ostatni, więc nie mając innego wyboru, zachęcana przez niego usiadłam obok. Wypytywał mnie jak się czuję, jak mi się podoba Forks, jak szkoła, ilu mam już znajomych, czy mam chłopaka, właściwie to do końca lekcji pytał. A ja chcąc nie chcąc musiałam mu odpowiadać. I choć starałam się jak najmniej mu zdradzać, to musiałam przyznać, że w całym Forks, włączając w to Cullenów, tylko Jake i Rachel znają mnie bardziej i wiedzą o mnie więcej niż on. Słuchałam wywodu Mike'a również na trygonometrii.
-A jacy są Cullenowie, co? Wydają się być trochę dziwni.-stwierdził w drodze na stołówkę.
-Są w porządku.
-Skoro tak mówisz, to w końcu ty z nimi mieszkasz. Siadasz z nami? -zapytał się odsuwając mi krzesło.
Rozejrzałam się po sali, ale nigdzie nie dostrzegłam Cullenów, pewnie przeciągnęły im się lekcje. Nie odpowiadało mi siedzenie przy stoliku samej, więc próbując się słodko uśmiechać, zdecydowałam się na propozycję Mike'a. Zostałam przedstawiona masie ludzi, w tym Angeli która uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Poczułam do niej wielką sympatię. Nie trudno będzie mi się z nią przyjaźnić. Była też Jessika, gadatliwa blondynka i gdy tylko się dowiedziała u kogo zamieszkuję, zaczęła mnie wypytywać o Edwarda i Emmetta. Nie wiedziałam co mogę mówić o Cullenach, a co nie, więc starałam się odpowiadać bez szczegółów, jednak męczył mnie ten dialog, zwłaszcza gdy oczy wszystkich były zwrócone na mnie.
I właśnie gdy modliłam się, aby ta przerwa w końcu się skończyła, Mike zacisnął w gniewie usta, i usłyszałam nad swoich uchem głos.
-Bello, Alice ma do ciebie sprawę. -drgnęłam gwałtownie i odwróciłam się w stronę Edwarda. -Nie obrazicie się jeśli Bella dokończy śniadanie z nami? Musimy ustalić parę kwestii.
-Okej,  widzimy się jutro. -uśmiechnął się Mike, podsuwając mi do ręki mały zwitek papieru. Mrugnął do mnie okiem. Zaskoczona jeszcze kilka sekund siedziałam przy stoliku, aż wreszcie wstałam, nadal nie mogąc zrozumieć zachowania Mike'a.
Gdy byliśmy już na tyle daleko, że moi znajomi nie mogli nas usłyszeć, Edward zachichotał.
-Co jest?
-Podobasz się mu.-stwierdził
-Komu?
-Mike'owi.
-Wcale nie.
-A na tej kartce nie ma czasami terminu randki?
Ścisnęłam dłoń, w której nadal spoczywał zwitek.
-Nie wiem. Nie mam zamiaru tego czytać.
-Musisz. Nie jesteś ciekawa co tam może być? A co jeśli to tylko sprawy dotyczące szkoły?- udana powaga nieco mnie zirytowała.
-Och Edwardzie! Dwie minuty z tobą i już Bella ma ochotę zabijać wzrokiem.-westchnął komicznie Emmett.
-No cóż, my tylko rozmawialiśmy o amancie Belli.
-No no, Bello, jestem pod wrażeniem, pierwszy dzień w tej szkole o ty już masz adoratora?
Irytacja ustąpiła złości.
-Przymknij się Emmett.
-Spokojnie, nie ma złych zamiarów. Ja tylko chciałem...
-Ok, chciałeś. Nieważne. Po prostu koniec tematu. Co chcieliście ze mną uzgodnić?
-Rose, Jasper, Emmett i ja jedziemy do Seattle. Po szkole wrócisz z Edwardem, Carlisle ma dyżur, a Esme jakieś zebranie, ale lodówka pusta nie jest więc chyba sobie poradzicie.
-Nie martw się Alice, z głodu nie zginiemy.


Zacisnąłem pod krzesłem dłoń i obserwowałem jak robi notatki. Nadal nie słyszałem jej myśli i coraz bardziej ta zagadka mnie zadziwiała i fascynowała. Właśnie była na etapie rysowania przekroju pantofelka, gdy lekcja się skończyła. 
-Co teraz masz Bello?
Wyciągnęła z torby plan zajęć.
-W-f-jęknęła
-To spotkamy się na parkingu.
Nie przepadała za mną. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Wolała przebywać w towarzystwie Emmetta, czy nawet tego bezmózgiego Mike'a niż ze mną. Nie chciałem, żeby tak mnie postrzegała i zdawałem sobie sprawę, że dzisiejszy wieczór to doskonała okazja, aby zmienić jej stosunek do mnie. I miałem zamiar zrobić wszystko, aby tak właśnie się stało.

4. Zakupy - lekarstwo na wszystko.

Kolejna notka. Wiem, że powinna być opublikowana dużo szybciej, i przepraszam za to opóźnienie. Moim usprawiedliwieniem po raz kolejny jest nauka. Co do tego rozdziału to bardzo trudno mi jest stwierdzić czy jest on udany czy też nie. Nie wiem też w jaki sposób ocenić "hobby Emmetta" i podejrzewam, że nie tego się spodziewaliście. Naprawdę nie chciałam was rozczarować, a jeśli tak się stało to przepraszam. Dziękuję za wszystkie komentarze i przepraszam za zaległości na waszych blogach. Tym razem obiecuję nadrobić je wszystkie jak najszybciej. Dziękuje że jesteście ze mną.
Pozdrawiam
Hope



 Bo najtrudniej pogodzić się z myślą,
 że w naszym życiu nic nigdy nie będzie takie,
 jakie chcielibyśmy, żeby było. 
Potem jest już z górki.  



...i musisz się pogodzić z faktem istnienia -swojego istnienia.


Przewróciłam się z nowy na łóżku i uparcie próbowałam zasnąć. Nic z tego. Powód? Padał deszcz. Ciężkie krople uderzały o dach, o okna i balkon i właśnie ten dźwięk brzęczał mi cały czas w uszach. Nawet gdy przykryłam głową dużą poduszką. Westchnęłam ciężko i zapaliłam lampkę. Była dopiero pierwsza w nocy. Zarzuciłam na plecy kołdrę i tak otulona podeszłam do okna. Przez mokrą zasłonę widziałam jedynie delikatny zarys drzew. Na zachmurzonym niebie nie było gwiazd, tylko co jakiś czas przez ciężkie chmury przebijało się blade światło księżyca. Nie wiele myśląc otworzyłam okno, a znienawidzony dźwięk wzmógł swoją intensywność. Jednak powietrze było takie świeże, że wciągnęłam je głęboko do płuc. I choć nienawidziłam deszczu, w tej chwili nic nie mogło mnie odciągnąć od okna. Spadające krople, zaczęły kojarzyć mi się z rytmem, który, nie wiedziałam nawet kiedy, zaczął mnie uspokajać. Tak jakby w tej mgle i wilgoci mogłam się przed wszystkim ukryć. Tutaj, w tym pokoju nie musiałam niczego udawać ani się uśmiechać. Choć dzisiejsza, a właściwie to już wczorajsza kolacja była naprawdę miła. Zapiekanka zrobiona przez Esme była przepyszna i tylko Rosalie oddała prawie pełny talerz, twierdząc, że jest za ostra. Ale mimo wszystko przez cały wieczór przelewała się sztuczność, zwłaszcza moja. I nie miało znaczenia jak bardzo się starałam- nie mogłam się jej pozbyć. Świadomość, że jeszcze kilkanaście dni temu kolację jadłam w Phoenix, z mamą, w moim małym domku z dużym tarasem i słuchałam jej wesołego monologu nie mogła mnie opuścić.
Okryłam się szczelniej kołdrą, zimne powietrze mroziło mi gołe stopy.
Wiedziałam, że muszę odrzucić takie myślenie. Nie zmienię przeszłości, nawet jeśli ciągle będę w niej tkwiła. Tak, wiedziałam to. Ale i tak to niczego nie zmieniało. Nawet nie wiedziałam jak zacząć to zmieniać.
Dziwnie jasny blask księżyca oświetlił trawnik przed domem i już miałam się odwrócić gdy zauważyłam dwie postacie. Szły dość szybko, równym krokiem i kierowały się w stronę wejściowych drzwi. Już miałam krzyknąć, że idą tu jacyś włamywacze-ich czarny strój jednoznacznie na to wskazywał, kiedy rozpoznałam ich. Alice z Jasperem szli obok siebie, obejmując się w pasie. Jeszcze jedno spojrzenie zanim zniknęli z zasięgu mojego wzroku i byłam przekonana, że to oni. Tego baletowego chodu i podobnej do lwiej czupryny, nie dało się nie rozpoznać, nawet jeśli jednym oświetleniem było blade światło. Wytężyłam słuch, ale nie usłyszałam otwierających się drzwi. Raczej nie powinnam ich usłyszeć. Co mogli robić o tej porze poza domem? Deszcz już ustał, tylko pojedyncze krople spadały z dachu. Zamknęłam w końcu okno i udałam się z powrotem do łóżka.
Nadal zastanawiało mnie, co Alice z Jasperem mogli robić o tej porze poza domem. Myślałam i myślałam, ale żadne sensowne wytłumaczenie nie przychodziło mi do głowy. Nawet nie wiedziałam kiedy zmroczył mnie sen.

Jedno spojrzenie na okno zniechęciło mnie do dalszego dnia. Znowu padał deszcz. Z powrotem upadłam na łóżko i głośno jęknęłam. Dlaczego dla odmiany nie mogło zaświecić słońce? Ktoś zapukał i zanim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi się otworzyły.
-Dobrze, że już wstałaś.-Alice uśmiechnęła się do mnie i usiadła na łóżku.-Masz już jakieś plany na dzisiaj?
-Nie, raczej nie.
-A nie jedziesz do tego całego Blacka?
-Nie dzisiaj. Mieli gdzieś jechać.
-Och to cudownie. Pytałam już Rosalie, ale wiesz jak to z nią jest. Ale skoro ty nie masz żadnych planów, to może wybierzemy się razem?
-Ale gdzie?-kompletnie nie nadążałam za jej tokiem myślenia
-No na zakupy Bello. Chciałam się wybrać najpierw do Port Angeles, ale jeśli byśmy się pośpieszyli to zdążymy jeszcze pojechać do Seattle. Podobno otworzyli tam nowe centrum. Co ty na to? No nie daj się prosić Bello! Zobaczysz będzie świetna zabawa!
-To kto miałby jeszcze z nami jechać?-zaakcentowałam tryb przypuszczający. Z jednaj strony chciałam przesiedzieć cały dzień w pokoju, ale z drugiej... Miała znowu siedzieć sama w pokoju? To nadal zaliczałoby się do tkwienia w depresji.
-Na razie udało mi się namówić tylko ciebie ale spokojnie. Esme ma coś robić, ale Edward i tak się nudzi, więc on bez problemu się zgodzi, zwłaszcza gdy dowie się, że nie jedzie tylko ze mną, a Emmett? Cóż, z nim też raczej problemów nie będzie. No to jak?-mówiła stanowczo za szybko. Pokiwałam tylko głową. Czy odmowa miała by jakiś sens? Szczerze w to wątpiłam.
-To cudnie!-zawołała wesoło i poderwała się z łóżka.-Idę zawiadomić resztę. Pojedziemy zaraz po śniadaniu.
I już jej nie było. Westchnęłam głośno i poszłam się ubrać.
Kilkanaście minut później zeszłam na śniadanie. Carlisle przeglądał jakieś dokumenty przy stole, Esme smarowała chleb, Emmett siedział na szafce i mieszał coś w kubku, Edward stał przy patelni, wyraźnie czegoś pilnując, a Rosalie opierała się o ścianę o zerkała na telewizor znajdujący się w salonie. Alice z Jasperem chyba siedzieli w salonie i o czymś cicho dyskutowali. Po prostu zwyczajna rodzina przy zwyczajnym śniadaniu. Coś jednak było nie tak. Edward stał już od dłuższej chwili nieruchomo, Emmett za szybko ruszał łyżką, a Esme zbyt idealnie rozprowadzała masło po kromce. Z tych wszystkich póz uderzała sztuczność. A może tylko mi się tak wydawało?
Wzięłam grzankę do ręki kiedy nie wiadomo skąd pojawiła się obok mnie Alicja. Rosalie cicho warknęła.
-Pojedzie z nami jeszcze Edward i Jasper. Jesteś gotowa Bello?
-Tylko zjem-powiedziałam, po czym ugryzłam grzankę
-Och nie śpiesz się, z tempem Alice zdążymy wrócić jeszcze na obiad.-wtrącił Jasper. Dziwne, wydawało mi się, że jeszcze chwilę temu siedział w salonie.
-No wiesz Jasper musimy jeszcze wstąpić do Seattle, ogólnie planuje takie wielkie zakupy. A właśnie zastanów się Bello, czego ci brakuje i co się może przydać.
-Dzięki, mi nic nie trzeba.- powiedziałam cicho
-Och nie przesadzaj. Kupimy ci coś fajnego, zobaczysz-uśmiechnęła się Alice i swoim tanecznym krokiem wyszła z kuchni.
Zaczęłam odczuwać niepewność. Czyżbym obawiała się tych zakupów?
-Bello- zaczął Emmett- Ja cie tylko ostrzegam, ale czy na pewno wiesz w co się pakujesz?
-Raczej nie bardzo.- mruknęłam cicho
-W taki razie domyśl się dlaczego my wszyscy ich unikamy-szepnął konspiracyjnie za co Esme zdzieliła go ścierką po głowie
-Nie przesadzaj Emmett!
-Tylko żeby potem nie było, że nie ostrzegałem.
I wyszedł z kuchni razem z Rosalie. Westchnęłam i wzięłam kolejną grzankę do ręki.
Tak, zdecydowanie obawiałam się tych wspólnych zakupów.

W Phoenix centrum handlowe było o wiele większe. Ale już w tym dwa razy zgubiłam swoich towarzyszy. Właśnie teraz byłam w przymierzalni i przyglądałam się swojemu odbiciu krytycznym wzrokiem. Zielona, zwiewna sukienka leżała na mnie jak hmmm, jak to określić, jak zielony materiał na czymś niewymownie bladym. Ten kolor sprawiał, że nie tylko czułam się, ale też byłam biała jak kreda. Wciągnęłam powietrze i uchyliłam zasłony.
-No i jak? -zapytałam cicho, choć wiedziałam, że za chwilę będę zmuszona przymierzyć coś innego.
-Nie, stanowczo nie to-rzekła Alice.- Ubierz się Bello, przejdziemy do innego sklepu. Może tam będzie coś fajnego.
Który raz już to powiedziała? Nie wiedziałam, tak samo jak nie wiedziałam który raz przymierzam te idiotyczne stroje. Gdzie do licha mogę pójść w takiej sukience, gdy w Forks nie było dnia bez deszczu? Z niechęcią ściągnęłam z siebie ten materiał i powlokłam się dalej.

-Bello co o tym sądzisz?- zapytała Alice poddając mi pod nos koronkową, obcisłą sukienkę.
-Wiesz Alice, jest całkiem ładna, ale chyba nie będę miała gdzie w niej iść. - może sobie odpuści? Tak, tak, wiem, że nie ma na to żadnej nadziei.
-Och tym się nie przejmuj coś wymyślimy. Idź przymierz Bello.
-Może ty przymierzysz?
-No nie wiem, to całkiem nie mój styl.
-Mój raczej też, ale tobie naprawdę ta sukienka będzie pasować. No weź mi zaufaj i przymierz.- uśmiechnęłam się do niej zachęcająco.
-Czy ja wiem?- jej opór topniał.
-No idź, idź.-drgnęłam gdy pojawił się Edward.
-Ok. Dajcie mi pięć minut.- uśmiechnęła się, biorąc przy okazji stertę innych spódniczek, sukieneczek i bluzeczek i swoim zwyczajnym, baletowym krokiem udała się w stronę przymierzalni- Ty też Bello wybierz coś dla siebie- zdążyła jeszcze przypomnieć sobie o moim ewentualnym stroju.

-Nie lubisz zakupów- stwierdził stając za mną. Serce mi przyśpieszyło, jednak w porę udało mi się uspokoić.
-Dlaczego tak twierdzisz?
Wyciągnęłam wieszak z jakąś koszulą i udawałam, że się jej przyglądam.
-To widać Bello.
-Przyznaje, że zakupy raczej nie należą do listy moich ulubionych zajęć, ale jak to bywa priorytety się zmieniają.
-Oczywiście. Wszystko ulega zmianom czasu i bywa konsekwencjami wyborów, nawet jeśli są one trochę narzucone. Ogólnie rzecz biorąc nic nie jest wieczne. -odwróciłam się do niego. Zdziwiła mnie jego wypowiedź. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z filozoficznymi wypowiedziami nastolatków. Co było z nim nie tak? A może to mi mieszało się w głowie i jak zwykle szukałam dziury w całym. Jego twarz była na pozór uśmiechnięta, jednak dostrzegłam jakiś cień niepewności, a może obawy?
-Są wyjątki.
-Tak sądzisz?
-Ja to wiem-odpowiedziałam pewnie i wyciągnęłam kolejne ubranie
-To może podasz mi jakiś przykład takiego odstępstwa od mojej reguły?
-Jasne. Hmm, jako mała dziewczyna uwielbiałam Lady Gagę, teraz jej nienawidzę, podobno też jadłam szpinak i daktyle. Nadal się zastanawiam jakich szantaży wtedy na mnie użyto. No i kiedyś lubiłam futbol, a teraz wręcz go nienawidzę.
Rozśmieszyło go moje stwierdzenie.
-Masz racje. Daktyle są okropne. Ale do futbolu Emmett jeszcze cię przekona.
-Wątpię.
-Wiecie co wszystko leży świetnie. Nie wiem na co się zdecydować. -znikąd pojawiła się znowu Alice
-No to weź wszystko.-zasugerował Edward, jednocześnie delikatnie się krzywiąc. Później jego wzrok powędrował na wiszące koszule.
-No właśnie taki miałam zamiar. A ty Bello co sobie wybrałaś? To już ostatni sklep chyba, że chcesz gdzieś jeszcze wrócić...
-Nie, nie trzeba-szybko zaprzeczyłam
-W takim razie co bierzesz?
Wpadłam jak śliwka w kompot. Gorączkowo przejrzałam najbliższe wystawy, ale w tej samej chwili Edward wsunął mi do ręki parę wieszaków.
-Przymierz to, przecież ci się podobało.
Spojrzałam na niego spode łba. Uśmiechał się zachęcająco, chociaż mogłabym przysiąc, że było w tym też trochę kpiny. Podobało mi się? No oczywiście, po co mi to wszystko ułatwiać? Lepiej wysłać do przebieralni i choć na chwilę pozbyć się mnie z widoku. Czy naprawdę miał już dość rozmowy ze mną?
-No to idź Bello, ja zapłacę za swoje.-zawołała wesoło jak zawsze Alice, a ja  powlokłam się do przymierzalni z miną która wskazywała, że mam ochotę Edwarda co najmniej udusić.

Ku mojemu nieszczęściu wszystkie rzeczy podane przez Edwarda były dobre i niestety nie udało mi się ukryć tego faktu przed Alice. Półgodziny później maszerowałam przez hol centrum bogatsza o trzy nowe koszule, dwie pary spodni, kilka bluzek, jakiś szalik, trampki i torebkę (nie docierało do nich to, że wcale tego nie potrzebuje)i nie wiem co jeszcze. Byłam właśnie w trakcie zastanawiania się ile te wszystkie rzeczy musiały kosztować kiedy niespodziewanie Jasper mnie zawołał.
-Hej Bello, słyszysz mnie.
-Coś się stało?
-Nie kontaktowałaś. Już myśleliśmy, że coś się stało-uśmiechnął się wesoło, chyba po raz pierwszy.
-Zamyśliłam się, przepraszam.
-Nie ma sprawy. Właśnie zastanawialiśmy się czy już wracamy czy idziemy coś zjeść. Którą opcję wybierasz?
-Obojętnie.
-W takim razie idziemy coś zjeść.- czy mi się wydawało, czy na samą myśl o tym Alice się skrzywiła?


Do domu wróciliśmy trochę później niż Alice sądziła. Słońce już dawno zaszło, a niebo zaczęło się robić coraz ciemniejsze. Stałam właśnie w pokoju i zastanawiałam się jakim cudem na to wszystko się zgodziłam. Torby zajmowały całe łóżko i sporą powierzchnię obok niego. Włożenie tego wszystkiego do garderoby, a najpierw znalezienie na nie odpowiedniego miejsca zajęło mi aż pół godziny.  Miałam zamiar udać się wieczorem na jakiś spacer, ale zmęczona powlekłam się do kuchni.
-I jak zakupy?-zapytała dość obojętnym tonem Rosalie
-Chyba się udały.-mruknęłam cicho.
-Tak za zakupami z Alice nikt nie przepada. Nie martw się, jeszcze trochę czasu i tobie też odpuści.
Nawet się nie obejrzałam i już jej nie było. Nalałam sobie soku i oparłam się o stół.
-Zmęczona?-drgnęłam gwałtownie i odwróciłam się. Stał przy kuchence i uśmiechał się. Pierwsze skojarzenie jakie mi się nasunęło? Posąg. Tak właśnie wyglądał. Niewymownie piękny, wręcz o idealnej sylwetce, nieruchomy, nawet jego płuca jakby nie pompowały tlenu. Tak, wyglądał dokładnie jak rzeźba. Jednak po kilku sekundach ruszył się i podszedł kilka kroków bliżej.
-Trochę.
-Cała Alice. Zakupy to jej żywioł.
-Tak, zauważyłam.
Nie wiem czy nie chciał nic mówić, czy też nie wiedział co powiedzieć, w każdym bądź razie staliśmy tak w ciszy przez jakieś dziesięć minut. A może krócej. Nie wiem. Dla mnie jakby zatrzymał się czas. Nie wiedziałam tylko czy mam się z tego cieszyć.
-Przygotowana na jutro?- zaskoczył mnie tak, że nie mogłam pojąć o co mu chodzi.
-Na jutro?
-Pierwszy dzień szkoły.
-Ah, no tak. Jakoś to będzie.
-Nie jest najgorzej. Przyzwyczaisz się.
Po co to mówił? Po co w ogóle tu ze mną siedział? W jakim celu? Chciał mnie przeprosić za akcję na zakupach? Właściwie to dopiero teraz sobie o tym przypomniałam.
-Co to miało być na tych zakupach?- zapytałam się go oskarżycielskim tonem. Załapał o co mi chodzi dopiero po kilku sekundach. Roześmiał się.
-Przepraszam Bello, ale Alice i tak nie dała by ci spokoju.
-Doskonale wiesz, że tego wszystkiego nie chciałam.
-A ty doskonale wiesz, że jeśli nie to, to i tak Alice wepchałaby ci coś innego. Więc przynajmniej kupiłaś sobie coś co ci się podobało.
-Skąd wiesz, że mi się podobało?
Przez sekundę się zawahał a potem mrugnął do mnie porozumiewawczo. W tej samej chwili wszedł Emmett. W ręku trzymał jakiś zwitek materiału, w który coś było zawinięte. Podszedł do stołu i z szyderczym uśmiechem położył ów materiał i go rozłożył.
-Znalazłem sobie nowe hobby.- zakomunikował po czy pochylił się nad stołem. Ciekawa zrobiłam to samo. Na przybrudzonym materiale leżało kilkadziesiąt różnych części, począwszy od małych śrubek, przez jakieś zakrętki, ponad połowy nie umiałam nawet nazwać, skończywszy na plastikowych i metalowych częściach.
-Emmett- zapytałam cicho, nie wiedząc jak skonstruować pytanie- Co to jest?
-Ekspres. A właściwie to był ekspres jakieś trzy godziny temu. Czyż to nie wspaniałe? Wiesz Bello ile rzeczy można z tego złożyć? Wystarczy połączyć to i to,- podniósł jakieś bliżej nieokreślone przedmioty i zaczął przekładać je do siebie. Chyba coś mu nie pasowała, bo po chwili je odłożył i wziął do reki następne.
-Rozłożyłeś na części ekspres do kawy?-zapytałam niedowierzająco.
-No. I tak bardzo rzadko go używaliśmy więc zobaczysz, że nikt nawet tego nie zauważy.
Nie miał jednak racji.
-Coś ty zrobił? Zwariowałeś?-zagrzmiała srogim tonem Esme która znikąd pojawiła się w kuchni.
-Oj mamo daj spokój, i tak rzadko go używaliśmy. No zobacz!- zawołał pokazując jej jakąś wyjątkowo dużą śrubę. -Przecież ona jest idealna do jeepa! W końcu nie będzie tak się darł.
-Ty chyba zwariowałeś! Do końca tego tygodnia ma tu- wskazała na szafkę- ma byś ekspres.
-Ale mamo- jęknął Emmett
-Nie ma żadnego ale! Nie obchodzi mnie czy go złożysz z powrotem czy kupisz nowy. Rób sobie jak chcesz. Ale ekspres ma wrócić na swoje miejsce. A teraz zabieraj to w tej chwili z mojego stołu!
-Co to za wrzaski? -zapytała Rosalie stając w wejściu.
-Znalazłem sobie hobby, ale Esme mi go zakazała. Jaki rodzic tak postępuje?- Emmett zwrócił się do Esme.
-Ze zdrowym umysłem na pewno. Zabieraj to z mojego stołu ale już!
-Dobra już dobra, biorę to do siebie.
-Chyba sobie kpisz- wtrąciła Rosalie
-Kotku daj spokój. To przecież nie zajmuje dużo miejsca.
-Powiedziałam nie i koniec. Znajdź sobie inne miejsce na to twoje całe hobby. Ciekawe czy ono wytrwa choć tydzień.- dodała cicho
-Wiecie co, nie ma to jak polegać na własnej rodzinie- westchnął Emmett i podniósł zwitek- zaniosę to do...
-Tylko nie do garażu. Tam i tak jest za dużo wszyscy śmieci. Jutro jak wrócicie do domu macie tam zrobić błysk.-przerwał mu głos Carlisle'a
-Świetnie. Po prostu wspaniale. Edward?
-Na mnie nie licz. Doskonale wiem, że chcesz się tylko tego pozbyć, a później będzie się walać po moim pokoju.
-No coś ty.
-To nie jest ani pierwszy, ani ostatni raz.
-Mnie się nawet nie pytaj-krzyknął z salonu Jasper.
-Tacy jesteście? Dobra, ja sobie to zapamiętam- warknął po czym odwrócił się w moją stronę i zmieniając wyraz twarzy zapytał słodko- Bello, masz trochę wolnej przestrzeni w pokoju?