Podaj swą dłoń i bądź

Podaj swą dłoń
By wyrwać czyjeś serce z sideł samotności
Móc poczuć prawdziwy smak radości

Podaj swą dłoń
By łatwiej było znosić trudności
Wypraszać ze swych myśli nieproszonych gości

Podaj swą dłoń
By obcy był stan oschłości, niepewności
By na nowo wskrzeszona została planeta miłości

Podaj swą dłoń
Nie skazuj na poczucie samotności
Nawet gdy wokół same ciemności
A serce drży z nadmiaru wątpliwości

Podaj swą dłoń
Po prostu ją podaj
Po prostu bądź



~Przemijająca_ ©

Prolog

Witam. Spodziewacie się pewnie, że będzie to kolejna historia o wielkiej miłości dziewczyny i wampira. I nie mylicie się. Tylko że będzie ona wyglądała nieco inaczej...




Wpatrywałam się już od dłuższej chwili w okno, a słowa policjanta nie docierały do mnie. Bredził on o jakimś wypadku, o śmierci na miejscu... Czy nie rozumie, że za chwile ma wrócić mama i ta jego bajeczka kompletnie mnie nie interesuje. Że też akurat mi musiał ją opowiadać. Ponownie spojrzałam na zegarek. Na spotkanie z ojcem mama pojechała jakieś dwie godziny temu, zaraz powinna wrócić. I niech się lepiej pośpieszy, nie zamierzam przez cały wieczór słuchać jakiś opowiadań tego mundurowego. Co prawda był naszym znajomym, więc nie powinnam tak o nim mówić. No właśnie nie powinnam...
-Czy wszystko dobrze? Bello?
-Tak, nie wiem kiedy mama wróci więc może przekaże jej, że pan był. Powiem, żeby oddzwoniła.
-Bello twoi rodzice mieli wypadek. Ich samochód zderzył się z ciężarówką. Zginęli na miejscu. Tak mi przykro. Naprawdę.
Gwałtownie podniosłam się z krzesła i objęłam dłońmi ramiona.
-Przekaże mamie, że pan był. Może mnie pan zostawić samą? Chciałabym się przebrać.
-Bello, wiem że to dla ciebie trudne, jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować...
-Nic mi nie jest-warknęłam i otworzyłam na oścież wyjściowe drzwi-Dobranoc.
-Dobranoc-szepnął cicho i patrząc na mnie ze współczuciem wyszedł.
Wróciłam do poprzedniego położenia. Otępiony umysł nie przyswajał logicznych faktów.
To o czym mówił pan Gowlin było nierealne. Niemożliwe. Mama zaraz wróci. Powie, że ojciec znowu chciał ją namówić na wspólne wakacje i święta. Że ją tym wkurzył i spotkanie zakończyło się z takim samym skutkiem jak wszystkie poprzednie. Czyli całe trzy. Tak właśnie będzie. Tak musi być.


***
 

Ciepłe promienie słońca oświetliły moją nienaturalnie bladą twarz. Z bólem zdałam sobie sprawę, że jest to pewnie ostatni raz, ostatni dzień spędzony w Phoenix. Siedziałam na tarasie tonącym w kwiatach i wdychałam gorące powietrze. Jutro o tej porze miałam siedzieć w samolocie do Seattle. Jednak to nie do niego się udawałam. Moim celem było małe miasteczko Forks leżące w najbardziej deszczowym stanie Ameryki. Tam właśnie mieszkał ponoć przyjaciel mojego ojca pan Cullen i jego rodzina. Nigdy go nie widziałam, a i ojciec wspominał o nim niezbyt często. No, ale trudno się dziwić, w końcu w ostatnim czasie bardzo rzadko z nim rozmawiałam, prawie wcale. Tylko ten cały Cullen postanowił się mną zaopiekować, jeśli tak to można nazwać. Z tego co zdążyłam z nim ustalić podczas krótkiej rozmowy przez telefon, to, to, że będą bardzo szczęśliwi jeśli zgodzę się z nimi zamieszkać. No i jeszcze coś wspominali, że pomogą mi się zaaklimatyzować. Tak, z tym na pewno będę miała problem.

2 komentarze:

Wariatka pisze...

Świetny prolog.Na prawdę,tylko szkoda że rodzice Belli nie żyją.No cóż czytam dalej.
Wariatka

Anonimowy pisze...

Zapowiada się baaardzo ciekawie ^^

Prześlij komentarz